Przez 27 lat mojego życia, odwiedziłam 26 państw, z czego 22 europejskie. Pomimo tego, jakimś cudem, udało mi się nigdy nie zawitać u sąsiadów, z którymi Polska dzieli najdłuższy fragment granicy. Kilka razy przejeżdżałam przez Niemcy, nawet dwa razy lądowałam w Berlinie a raz spędziłam 5h na lotnisku w Dusseldorfie, aczkolwiek tak na prawdę nigdy Niemic nie odwiedziłam. Okazja nadarzyła się, wraz ze służbowym wyjazdem na konferencję do naukowej stolicy Niemiec – Heidelbergu. Początkowy plan zawierał wyjazd na 3 dni i powrót od razu po konferencji. Na szczęście udało mi się przekonać moją szefową, że to abym została dzień dłużej jest w naszym wspólnym interesie, ponieważ bilet lotniczy na kolejny dzień jest bagatela 10x tańszy. A ja chętnie pokryłam koszty dodatkowego noclegu z własnej kieszeni. I tak oto, 27 odwiedzonym przeze mnie krajem stały się Niemcy a 201 miastem- Heidelberg. Jedną z rzeczy, która najbardziej urzekła mnie w tym małym miasteczku jest jego położenie geograficzne. Jeszcze nigdy nie widziałam miasta, które leżałoby tak idealnie „na skraju gór”. Większa część Heidelbergu leży na terenie równinnym, dosłownie opierając się o wznoszące się nad miastem pasmo górskie Odenwald. Chciałam nawet trochę więcej poczytać o historii geologicznej tego miejsca aczkolwiek chyba nie jest to temat często frapujący turystów, bo w przewodnikach nic nie znalazłam a na poszukiwania literatury specjalistycznej zabrakło mi zapału. Jeśli zaś chodzi o same miasto, zaskoczył mnie jego romantyczny wizerunek. Pierwsze trzy dni mojego pobytu spędziłam w bardzo nowoczesnym instytucie badawczym a kiedy w końcu miałam czas pozwiedzać miasto, zauroczyły mnie małe uliczki, piękny zabytkowy most i górujący nad miastem zamek. Nic tylko przechadzać się z ukochanym i podziwiać widoki. Jak na złość byłam akurat sama, ale i tak było fajnie. Żałowałam tylko, że nie mogę zostać jeszcze paru dni, bo okolica była wręcz idealna na uwielbiane przeze mnie piesze wycieczki po górach. Moje pierwsze spostrzeżenie wykazały, że Niemcy muszą uwielbiać kuchnię włoską i azjatycką. Co krok napotykałam trattorie, pizzerie i sushi bary. Musiałam się natomiast porządnie naszukać, żeby znaleźć niemiecką restaurację. Pożywiona niemiecką kiełbasą, kapustą i piwem -doszłam do wniosku, że może niepotrzebnie tyle zwlekałam z wizytą u naszych zachodnich sąsiadów. Dzieląc się spostrzeżeniami z koleżanką, która spędziła w Niemczech kilka lat zostałam jednak przestrzeżona, że moją niemiecką przygodę rozpoczęłam od jednego z najpiękniejszych miast.
1 Comment
|
AutorOd dwóch lat mieszkam i pracuję w Liverpoolu. Kocham moją pracę (jak najbardziej etatową), ale poza tym kocham podróżować. Na moim blogu nie znajdziesz recepty na to ja „rzucić wszystko i wyjechać w nieznane” ani jak stać się pełnoetatowym podróżnikiem. Będzie natomiast o tym jak zwiedzić kawał świata nie wywracając całego życia do góry nogami. A także trochę o tym, jak przeżyć w Anglii i nie zwariować. I może jeszcze o czymś, zobaczymy! Archiwa
Październik 2018
|