Rumunia była jednym z tych krajów, do których pojechaliśmy, bo... akurat idealnie pasowały nam loty. Wylot w piątek po pracy, powrót w wolny od pracy poniedziałek wieczorem. Nie zrozumcie mnie źle, bardzo chciałam tam pojechać, ale o konkretnym terminie i długości wycieczki zdecydowały właśnie te okoliczności. Znajoma, która pochodzi Rumunii poleciła mi żeby koniecznie zobaczyć miasteczko Targu Jiu słynące z nowoczesnych rzeźb, a także Braszów i leżący nieopodal zamek w Bran. Początkowo Braszów i Bran nie byłe na naszej liście zwiedzania, bo od Krajowej, w której lądowaliśmy dzieliło je ponad 200km. Stwierdziliśmy, że wypożyczymy samochód, zwiedzimy pierwszego dnia Targu Jiu a potem zobaczymy, co dalej. Kuba z jego zamiłowaniem do sztuki nowoczesnej, był wręcz zachwycony pierwszym punktem naszej wycieczki, a ja też muszę przyznać, ze przyjemnie spędziłam czas. Aczkolwiek Targu Jiu to bardzo małe miasteczko i w efekcie po paru godzinach zwiedzania stwierdziliśmy, że dzień jeszcze młody, drogi zaskakująco dobre a my w świetnych nastrojach, więc nic tylko uderzać w długą do Braszowa. Sam Braszów jest bardzo przyjemny, z ładnym, niestety trochę podniszczonym starym miastem. Aczkolwiek, jeśli było się w Krakowie, Toruniu czy Wrocławiu to Braszów nie zrobi na nas piorunującego wrażenia. Zamek w Branie natomiast, był wręcz przeuroczy. Z Kubą zgodnie stwierdziliśmy, że to taki mały przytulny zamek do mieszkania. Zupełnie nie przypominał zamku z horroru o wampirach. Na podzamczu rozpościera się też bardzo ciekawy targ, na którym można znaleźć wszelkie dobra od lokalnych strojów i serów począwszy na plastikowych zegarach z wizerunkiem jelenia na rykowisku skończywszy. Nasza szalona wyprawa miała jeszcze jedną niesamowitą wręcz zaletę, mianowicie drogę powrotną do Krajowej. Postanowiliśmy nadłożyć parę kilometrów i przejechać trasą Transfogaraska, przez niektórych uważaną za najpiękniejszą drogę na świece. Kuba rozwodził się nad tym, że kręcono tam jeden z odcinków „Top Gear” ja zaś rozkoszowałam się widokami. Wrażenia niesamowite, aczkolwiek polecam upewnić się o sprawności klocków hamulcowych przed wyruszeniem w drogę. Niestety przez remonty na drodze nasza podróż powrotna zajęła trochę dłużej niż planowaliśmy i wystarczyło nam czasu tylko na krótki spacer po centrum Krajowej. Trochę żałuję, bo o ile nie jest to miasto z „top 10” w przewodnikach po Rumunii, to mi się bardzo podobało. Dużo ładnych zadbanych budynków, a w zakamarkach znaleźliśmy wiele ciekawych murali. Z ogólnych wrażeń w mojej pamięci na długo pozostanie „oryginalny” styl prowadzenia samochodu i parkowania praktykowany przez mieszkańców. W Rumuni podobnie jak we Włoszech wszelkie znaki i ograniczenia ruchu traktowane są raczej, jako subtelna sugestia. Zaintrygował mnie też język rumuński, początkowo może się zdawać, że jest podobny do rosyjskiego, ponieważ „da” również oznacza „tak” aczkolwiek na tym podobieństwa się kończą a melodia języka bardziej przypomina hiszpański lub włoski. Na koniec warto też wspomnieć o cenach. W Rumuni jest na prawdę tanio! W miejscach, w których byliśmy ceny były porównywalne z tymi w Polsce a niekiedy nawet niższe. Podejrzewam, że w Bukareszcie oraz na wybrzeżu sytuacja może kształtować się trochę inaczej, ale Transylwania jest na prawdę piękna i nie powinna zrujnować naszej kieszeni. Dlatego serdecznie polecam wycieczki do Rumunii, najlepiej jak najszybciej, zanim zwiedzą się turyści ;)
0 Comments
Leave a Reply. |
AutorOd dwóch lat mieszkam i pracuję w Liverpoolu. Kocham moją pracę (jak najbardziej etatową), ale poza tym kocham podróżować. Na moim blogu nie znajdziesz recepty na to ja „rzucić wszystko i wyjechać w nieznane” ani jak stać się pełnoetatowym podróżnikiem. Będzie natomiast o tym jak zwiedzić kawał świata nie wywracając całego życia do góry nogami. A także trochę o tym, jak przeżyć w Anglii i nie zwariować. I może jeszcze o czymś, zobaczymy! Archiwa
Październik 2018
|