Od momentu, kiedy Ryanair wprowadził połączenia Liverpool – Marrakesz wiedziałam, że koniecznie musimy z niego skorzystać. Ostatecznie udało nam się tam wybrać na tegoroczną majówkę. Jak to często bywa w naszym przypadku zaplanowaliśmy wyjazd krótki i bardzo intensywny, (żeby zaoszczędzić urlop). Stwierdziliśmy, że całe 3 dni w Marrakeszu to zdecydowanie za dużo (bardzo słusznie jak się później okazało), więc po intensywnej dyskusji wybraliśmy Casablankę, jako drugie miasto do odwiedzenia w czasie tego wyjazdu. W Marrakeszu wylądowaliśmy w piątek o 10 rano a następnie wsiedliśmy w pociąg do Casablanki (3 godziny), w której spędziliśmy około 24 godzin. W sobotę wieczorem wróciliśmy do Marrakeszu, z którego wylatywaliśmy w poniedziałek rano. Czy było za krótko? Na Marrakesz zdecydowanie nie, na Casablankę może, na Marko: zdecydowanie tak! Początkowo miałam pewne obawy przed wyjazdem do kraju arabskiego. Wynikało to w dużej mierze z moich wspomnień z Egiptu z przed paru lat. Obawiałam się zbyt nachalnych sprzedawców, dziwnych spojrzeń (na kobietę bez chusty) i propozycji kupienia mnie od Kuby za wielbłądy. Na szczęście bardzo pozytywnie się zaskoczyłam! Sprzedawcy owszem zachwalają swoje produkty, ale rozumieją, jeśli ktoś nie chce nic kupować. Co do ubioru wystarczyło, że ubrałam się nieco skromniej (powiedzmy tak jak w Polsce ubrałabym się do kościoła) i nie było żadnego problemu. Pewnie gdybym paradowała w szortach i koszulce na ramiączka też by nie było problemu, ale wolałam nie testować, bądź, co bądź będąc gościem w jakimś kraju wypada uszanować lokalną kulturę. Transakcji wielbłądowych też nikt nam na szczęście nie proponował. Nieco uciążliwi byli jedynie „naganiacze” do knajp w Marrakeszu. Nawet, jeśli mówiliśmy im, że właśnie skończyliśmy obiad, kazali koniecznie zapamiętać nazwę knajpy i przyjść jutro. Jak wspomniałam wcześniej w Marrakeszu spędziliśmy niecałe dwa dni i jak dla mnie była to idealna ilość czasu. Marrakesz jest bardzo kontrastowym miastem. Jednocześnie jest przepiękny i niesamowicie brudny. Przewożenie produktów na wozach zaprzęgniętych w osły jest zupełnie na porządku dziennym. Na przedmieściach zaś można spotkać wielbłądy i lokalnych przedsiębiorców oferujących przejażdżki. Medyna (starówka) jest usiana niekończącym się ciągiem straganów, gdzie sklepiki z dywanami i tradycyjnymi marokańskimi lampami sąsiadują ze stoiskami z mięsem. Jednak jednym z najciekawszych miejsc w tym mieście jest główny plac Jemaa el-Fnaa. Za dnia można tam spotkać zaklinaczy węży i panów oferujących zdjęcie z małą małpką na łańcuchu (smutne, ale prawdziwe). Wieczorem na środku placu wyrastają dziesiątki mobilnych knajpek, gdzie można zjeść absolutnie wszystko z grilla lub lokalny przysmak- głowę owcy. Zdecydowanie polecam spędzenie w Marrakeszu, co najmniej 24 godzin, żeby zobaczyć jak miasto zmienia się w ciągu dnia i nocy. Dla mnie klimat tego miasta był wspaniały na te kilkadziesiąt godzin, ale pod koniec naszego pobytu zaczął mnie najzwyczajniej w świecie męczyć. Także dla osób, które lubią „dużo, kolorowo i głośno” Marrakesz polecam, dla bardziej wyciszonych podróżników takich jak ja, doba w Marrakeszu w zupełności wystarczy. Zupełnie inne były moje odczucia z położonej nad oceanem Casablanki. Kultowy film „Casablanka” rozsławił nazwę tego miasta, jednak, ponieważ żadna ze scen w filmie nie była kręcona w Casablance, zupełnie nie przybliżył klimatu miasta, który jest zupełnie: ZWYCZAJNY. Tak dokładnie, w moim odczuciu Casablanka to zupełnie zwyczajne miasto, co dla mnie czyni ją w szczególności wartą odwiedzenia. Z atrakcji turystycznych możemy tam zwiedzić meczet Hassana II i wzorowaną na kultowym filmie „Ricks Cafe” (pierwsze polecam, drugie… zależnie jak zagorzałymi fanami filmu jesteśmy), ale poza tym mamy szansę zobaczyć kawałek normalnego marokańskiego życia. Podczas gdy na targu w Marrakeszu, w co drugim stoisku oferowano nam pamiątki, w Casablance można było kupić używane buty, plastikowe naczynia i żywe kury. Już po wyjeździe, dowiedziałam się, że podobno na mapach dla turystów celowo zaznaczona jest tylko północno-zachodnia część Casablanki, bo jest znacznie bardziej zadbana i przyjazna turystom, podczas gdy w południowej części znajdują się slumsy i może być tam trochę mniej bezpiecznie. Na koniec jeszcze jedno spostrzeżenie, Casablanca jest rzeczywiście „blanca”! Dominującym kolorem budynków w mieście, jest kolor biały, podczas gdy w Marrakeszu dominuje pomarańczowy. Od dawna coś mnie ciągnęło do Afryki i muszę przyznać, że po wizycie w tym północno-zachodnim koniuszku czarnego lądu ciągnie mnie do niej trzy razy bardziej! Do samego Maroka też bym chętnie wróciła, tym razem na dłużej żeby odwiedzić inne miasta, Saharę i góry Atlas.
0 Comments
Leave a Reply. |
AutorOd dwóch lat mieszkam i pracuję w Liverpoolu. Kocham moją pracę (jak najbardziej etatową), ale poza tym kocham podróżować. Na moim blogu nie znajdziesz recepty na to ja „rzucić wszystko i wyjechać w nieznane” ani jak stać się pełnoetatowym podróżnikiem. Będzie natomiast o tym jak zwiedzić kawał świata nie wywracając całego życia do góry nogami. A także trochę o tym, jak przeżyć w Anglii i nie zwariować. I może jeszcze o czymś, zobaczymy! Archiwa
Październik 2018
|